środa, 30 listopada 2016

Zero, czyli jak Gośka zrujnowała moje życie

Nigdy nie lubiłam skoków. Był to dla mnie sport co najmniej niedorzeczny, niebezpieczny i idiotyczny. Nie ciekawiły mnie zawody, gdzie "sportowcy", wyglądający jak ludzie na skraju anoreksji skaczą na dwóch, zdecydowanie za długich, nartach ryzykując przy tym własne zdrowie a czasami nawet życie. Do tego nie wiedziałam jak liczy się te całe punkty. Dlaczego tu się dodaje a tam odejmuje. Za co są dodawane a za co nie. Mój tata, zapalony kibic, próbował nauczyć mnie chociaż podstaw. Co to jest belka, bula, próg, telemark, ale mój umysł nie mógł tego pojąć. Może nie tyle co nie mógł jak nie chciał. Tata był bardzo zawiedziony. Przez brak syna byłam jedyną osobą, z którą mógłby podzielać swoją pasję, a tu co? Tutaj trafiła się mała, rozkapryszona dziewczynka, która nie widziała sensu w skakaniu na dwóch za długich nartach. 
Potem pojawiła się ONA. Małgorzata Tyżewska sprawiła, że w piękne sobotnie popołudnie, zamiast siedzieć w pokoju pod kocykiem z nową książką, musiałam się ogarnąć i iść z nią na Wielką Krokiew, na zawody Pucharu Świata. Wyobrażacie sobie Dominikę Wilk, która nawet rodowitych skoczków nie znała, na skoczni? No właśnie, ja też nie za bardzo. Kiedy byłyśmy już na miejscu Gośka mówiła o tym wszystkim z taka pasją i miłością, że zaczęłam zastanawiać się nad fenomenem tego sportu. Podczas konkursu wypytywałam o wszystko, a ona tłumaczyła mi wszystko łopatologicznie. Bula to ta część jak się kończy zjazd a zaczyna pierwszy pas świerczków. Telemark to sposób lądowania, który jest najwyżej punktowany. Belka to ta ławeczka, na której siadają. Rozbieg to to po czym zjeżdżają, zanim wyskoczą. I tak dalej i tak dalej. O godzinie dwudziestej potrafiłam już wymienić skład polskiej reprezentacji. O dwudziestej trzeciej znałam cały sztab szkoleniowy, zawodników kadry A i B i polskie skoczkinie. Jakoś po trzeciej zapamiętałam reprezentantów Niemiec i Austrii, a o siódmej znałam już Słoweńców i Norwegów. Takim oto sposobem Małgorzata Tyżewska, zaraziła mnie pasją do skoków narciarskich i zniszczyła moje życie raz na zawsze. 
Bo gdybym nie uległa "czarowi skoków" to nie byłoby mnie w tamtej chwili pod Wielką Krokwią. Nie robiłabym zdjęć i nie poznała JEGO. A gdybym nie poznała jego to moje życie byłoby względnie normalne. Nie musiałabym uciekać, a teraz wracać i wszystko byłoby po staremu...

~~~~*~~~~
Cześć ludziki
Jak widzicie na salony wjechał rodzaj prologu. Osobiście go lubię, ale ocenę zostawiam w Waszych rączkach.
Podoba Ci się? Zostaw komentarz
Nie podoba Ci się coś lub widzisz błąd? Krytyka jest dobra, bo uczy, ale TYLKO ta konstruktywna
Buziaki

Miśka

2 komentarze:

  1. Hejka ;)) miałam wpaść i skomentować a więc jestem ;) ale na tylko wpadaniu i komentowaniu się widzę nie skończy. Czuje, że to będzie wspaniała historia bo helołłłł, główna bohaterka to moja imienniczka. Tutaj się nic złego nie powinno stać ;))
    Prolog przypomniał mi swoje początki, ale zamiast słowa Małgorzata zamieniłabym ,,tata'';)
    Mega się już nie mogę doczekać na kolejny.
    + zapraszam do mnie https://malalaleczka.blogspot.com/ ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam!
    Mam tylko jedno pytanie?
    Dlaczego to wina Gośki?
    Chociaż w sumie to nie mam jednego pytania. Mam ich tysiące! Ale nie będę się tutaj rozpisywać, bo to nie chodzi o moje pytania, tylko o Twoje jak na razie genialne pisanie i mam nadzieję, że twoja szczęśliwa passa potrwa do końca i odpowiesz na nurtujące mnie pytania.
    Dziękuję i pozdrawiam
    GosiaczeK

    OdpowiedzUsuń